LLP Logo

LLP Logo

Tuesday 24 June 2014

Polish legends: Mr Twardowski


The article comes in English and Polish

Mr Twardowski 

Mr Twardowski was rich. He wanted to have something no one else could have. He wanted to find the way to escape death because he wanted to live forever. Once, he read in a very old book that he may play a trick on the devil. At midnight, he went on a hill and he called the devil, The devil came and together they made an agreement. The devil wrote a long contract which Twardowski signed with his own blood, all this to make it more reliable.
Among the conditions, there was one most important condition: Twardowski will live until he meets with the devil in Rome. If this happens, Twardowski will have to die. Another condition was that Twardowski could order the devil to do something for him. And Twardowski wanted to gather all the Polish silver and bring this silver to Olkusz, a town where a famous mine was. The other order was that Twardowski wanted the devil to bring him a big rock from a place called Pieskowa Skała and put it on the most narrow top of the rock.
Again, although it was impossible the devil did it. So Twardowski ordered more things. He had everything: he rode a painted horse, he flew in the air without wings, when he went on a long trip, he used to ride a rooster and then he moved faster than on a horse. He and his mistress swam in the Vistula river without a boat or oars. He could burn a village when he was far away. Once he fell in love with a woman. He wanted to marry her. She agreed to marry him but only if he guessed what insect was there in a jar she kept with her. Twardowski said:
- It’s a bee!
He was right and they got married. However, before the marriage, Mrs Twardowska, his wife, used to mould pots and she sold them at the market in  Cracow. But now, Twardowski was a rich man and so he didn’t want his wife to sell anything. Thus, he ordered his servants to damage her pots every day. He had more gold than sand because the devil always obeyed him and did whatever he wished for.
Every day, the devil got more and more angry as Twardowski didn’t want to go to Rome. So he made up a tricky plan. He wore a disguise of a courtier and he went to Twardowski. He told him that some nobleman must meet him and he must go with the devil to the town. Twardowski agreed.
Together they went to an inn. Twardowski didn’t know that this inn was called “Rome”. When they went inside the inn, there were many ravens, owls and other birds under the roof. Twardowski got frightened and he took a child in his arms. At that moment, the devil appeared inside “Rome”. The devil wanted to take him but there was a problem: Twardowski had a baby and the devil couldn’t take him with the baby. So the devil said:
- Verbum nobile debet esse stabile [noble’s word must be honoured].
Twardowski gave the child back and the devil captured Twardowski and they flew up. They flew and flew. Twardowski could only see his home town, Cracow becoming smaller and farther. He sang a Christian song. When Cracow’s farmers heard the song, they didn’t know where this was coming from. The devil left Twardowski on the moon and said:
- You will stay here until the judgement day.
Until now, people have been saying that sometimes you can see Mr Twardowski sitting on the moon. 

Author: Kazimierz Władysław Wójcicki

Pan Twardowski” 

Za panowania miłościwego króla Zygmunta Augusta, żył pewien szlachcic po mieczu i po kądzieli, imć Pan Twardowski. Ci, co go mieli szczęście lub  nieszczęście wtedy znać, mówili potem, że od najmłodszych lat siedział w nim jakiś niespokojny duch. Ciągle go gdzieś nosiło, ciągle czegoś szukał i wiecznie mu czegoś było za mało. A że był przy tym
chłopcem bystrym i rezolutnym, przeto posłali go rodzice na studia do Akademii Krakowskiej, żeby się kształcił na medyka. Tego mu było trzeba, w to mu było graj!
Studiował odtąd pilnie receptury mikstur, maści i naparów, wertował stare księgi w poszukiwaniu tajemnych przepisów i myślał nad tym, jak by tu człowieka uczynić nieśmiertelnym. Chociaż był jeszcze młody, myśl o śmierci nie dawała mu spokoju, bo strasznie dobrze mu było na świecie i nigdy nie chciał się z nim żegnać.
Wkrótce też osiągnął Twardowski niebywałą biegłość w sztuce leczenia, a wieść o tym lotem błyskawicy rozeszła się po całym Krakowie. Ciągnęły do doktora tłumy mieszczan i szlachty, bo tylko on potrafił wyleczyć każdą chorobę, nawet taką, która innym
lekarzom wydawała się nieuleczalna. Wezwano go w końcu na Wawel, by wyleczył samego króla Zygmunta. I tu medyk uczciwie spełnił swoje zadanie, słusznie zaskarbiając sobie łaski władcy i całego dworu. Wdzięczni pacjenci hojnie  odwdzięczali
się swemu lekarzowi za przywrócone zdrowie. Nic dziwnego, że szybko stał się jednym z najbogatszych ludzi w całym mieście i mógł sobie pozwalać na bardzo wiele. Jednak nawet nieprzebrane bogactwo i sława nie zadowoliły Twardowskiego. Zapragnął  teraz studiować magię, by zwykłe kamienie zamieniać w złoto i by z luster wywoływać duchy
zmarłych.
Coraz częściej znikał Twardowski ze swojego domu przy krakowskim rynku, a ludzie zaczęli o nim opowiadać niestworzone historie. A to że unosił się nad ziemią, a to że przechodził przez lustra, innym znów razem, że pod cmentarnym murem z samym
czartem prowadził ożywioną dysputę. Nieżyczliwi zaczęli podejrzliwie patrzeć na doktora, a i pacjentów z dnia na dzień mu ubywało. Aż wreszcie któregoś dnia po mieście gruchnęła wieść, że Twardowski własną krwią podpisał cyrograf z diabłem i że
zaprzedał mu duszę w zamian za czarcią służbę. Ludzie uznali, że musi to być prawda, bo w jego oczach coraz częściej zapalały się piekielne iskry i nie raz potrafił ni z tego ni z owego wybuchnąć złowrogim śmiechem, który mroził krew w żyłach. Wszędzie, gdziekolwiek się zjawiał, zostawiał za sobą mdlący zapach siarki. Nikt już nie chciał się leczyć u doktora Twardowskiego.
On tymczasem fruwał po niebie na kogucie i  rozkazywał diabłowi jak podłemu słudze:
żeby go odmłodził, żeby się w nim zakochała piękna panna, żeby wszystkie srebro z całego królestwa zebrał i złożył na jednym miejscu w Olkuszu, żeby skały przenosił i stawiał do góry nogami. Diabeł cierpliwie znosił upokorzenia i wypełniał rozkazy
swojego pana, bo wiedział, że czeka go za to słuszna nagroda. Musiał tylko Twardowskiego zwabić do Rzymu, bo stamtąd, według cyrografu, mógł jego duszę zabrać prosto do piekła. Ale szlachcic, sprytna sztuka, ani się myślał wybierać do Rzymu, skoro mu w Krakowie było tak dobrze. Śmiał się więc biesowi w nos i za nic miał jego pogróżki. Nie wiedział biedaczysko, jaki podstęp szykuje mu przebiegły czart.
Ten zaś któregoś dnia stanął przed Twardowskim z przymilnym uśmiechem i niby od niechcenia odezwał się w te słowa.
- Miłościwy Pan ma, czego dusza zapragnie, ale swoją rogatą głowę dam, że czegoś takiego, jak żem w pewnej karczmie wypatrzył, jeszcze jegomość nie widział...
Twardowskiego zdjęła ciekawość i zaraz się do karczmy kazał prowadzić. Zakręcił się diabeł, oczami przewalił, tupnął kopytem i już stali w karczmie pod Sandomierzem.
Rozejrzał się Twardowski po izbie, ale oprócz karczmarza, paru beczek piwa i jednej suszonej szynki zupełnie nic ciekawego nie znalazł.
- Czarcie podły, dam ja ci żarty sobie stroić – zdenerwował się szlachcic. – Na cóżeś mnie do pustej karczmy ciągnął?
Zachichotał diabeł i krogulczym paznokciem wskazał na szyld nad drzwiami.
- Ta karczma Rzym się nazywa! Mości Twardowski, oddawaj swoją duszę!
Pochwycił czart Twardowskiego i w mgnieniu oka uniósł w górę. Zanim tamten zdołał choćby słowo pisnąć, wylecieli przez komin prosto ku chmurom. Wnet otoczyła ich chmara kruków i wron, niczym żałobny orszak odprowadzający nieszczęsną ludzką
duszę na zatracenie.
Zobaczył Twardowski, że to nie przelewki i że ratować się trzeba, teraz albo nigdy. Nie mając pod ręką innego oręża, przypomniał sobie kantyczkę do Najświętszej Panienki i jak umiał najpiękniej, zaśpiewał. Nagle czarne ptaszyska rozpłynęły się w powietrzu, a i diabeł jakby gdzieś przepadł. Twardowski sam jak palec unosił się na chmurze. Jedną szczerą modlitwą swoją duszę uratował.
Co się z Panem Twardowskim później działo, nikt nie wie. Ale mówią, że w pochmurne dni można, nadstawiwszy ucha, usłyszeć jego śpiew dobiegający prosto z nieba.

Excerpts from 'Ethno treasure hunt – Book of traditions”, published by Instituto comprensivo di Santa Teresa di Riva (Me), Italy, coordinated by Rosa Crupi, Linda Cigala, Domenica Crupi, Antonina Morabito, Graphic designer Arch. Tania Consalvo, with the collaboration of Georgi Ivanov, Bulgaria, Domenica Crupi, Italy, Rima Stongvillene, Lithuania, Joanna Wilczynska, Poland, Daniela Buda, Romania, Ozgur Boyaci, Turkey, 2011.

No comments:

Post a Comment